01. OBRAZ MATKI BOSKIEJ CZĘSTOCHOWSKIEJ I HISTORJA JASNEJ GÓRY 02. OBRAZ CZĘSTOCHOWSKI W STAROŻYTNOŚCI I O TYM JAK DOSTAŁ SIĘ NA RUŚ 03. SPROWADZENIE OBRAZU I PAULINÓW NA JASNĄ GÓRĘ, NAPAD HUSYDÓW 04. PIELGRZYMKI KRÓLÓW POLSKICH NA JASNĄ GÓRĘ DO CZĘSTOCHOWY 05. WP£YW WIZERUNKU NAJŚW. MARYJI PANNY NA POLSKĘ W CUDOWNYM OBRAZIE 06. PIERWOTNY STAN KOŚCIOŁA NA JASNEJ GÓRZE I JEGO ROZBUDOWA 07. KAPLICA NMP, ZAKRYSTIA I SKARBIEC JASNOGÓRSKI 08. OBRONA JASNEJ GÓRY ZA PANOWANIA JANA KAZIMIERZA 09. PIERWSZY SZTURM SZWEDÓW NA CZĘSTOCHOW PO ZAWIESZENIU BRONI 10. CUDOWNE ZJAWISKA NA JASNEJ GÓRZE W CZASIE OBLĘŻENIA 11. CO TEŻ DZIAŁO SIĘ W KLASZTORZE W TYM OKRESIE 12. POżAR NA JASNEJ GÓRZE, ODBUDOWA, WIZYTY KRÓLÓW 13. KORONACJA CUDOWNEGO OBRAZU I BUDOWA WIELKIEGO OŁTARZA 14. KONFEDERACJA BARSKA & OŁTARZE NA WIELKIM KOŚCIELE 15. SKUTKI POWSTANIA 1863 R. DLA ZAKONU OO. PAULINÓW 16. JASNA GÓRA PO WYBUCHU WOJNY 17. JASNA GÓRA W WOLNEJ POLSCE 18. W LITERATURZE POLSKIEJ 19. PAULINI
Na podstawie dostępnej literatury oraz artykułów zamieszczonych na łamach częstochowskich dzienników powstał dział historii Jasnej Góry, w którym przedstawione zostały najważniejsze i najbardziej istotne wydarzenia. Kopiowanie, reprodukowanie oraz wykorzystywanie tekstów w całości (bądź ich fragmentów) w innych mediach, bez uprzedniej, pisemnej zgody jest surowo zabronione. Nie bierzemy odpowiedzialności za zamieszczone przez nas informacje oraz za decyzje i konsekwencje jakie Odwiedzjący podejmą na ich podstawie. Mamy nadzieję, że nasz serwis jest dobrym niezależnym źródłem wielu informacji i będzie stanowił kompendium wiedzy o Częstochowie dla wszystkich internautów. Ostatnia modyfikacja: 2018.02
Co sądził o Millerze i Szwedach Kordecki Kiedy prowincjał O. Bronowski wyjeżdżał na Śląsk, wywożąc najcenniejsze rzeczy, O. Kordecki pojechał do Krakowa i dowiedziawszy się, że król szwedzki ma zwiedzić katedrę, towarzyszył X. Sz. Starowolskiemu ,kiedy ten go po katedrze oprowadzał. Król szwedzki pełen pychy, nadęty i zuchwały z kapeluszem na głowie kroczył po kościele, otoczony swoim orszakiem. Kiedy przyszli do grobowca £okietka, Starowolski wskazując go, powiedział: tu leży król Władysław £okietek, który trzy razy zmuszony był opuszczać Polskę i za każdym razem wracał, i umarł tu w Krakowie na tronie. Nie podobało się to królowi szwedzkie mu, który z przekąsem rzekł: "Ale wasz Jan Kazimierz raz wygnany już więcej nie wróci". Starowolski kapłan wielkiej powagi, staruszek, jakoż niedługo umarł ze zmartwienia, patrząc na profanowanie i obdzieranie kościołów przez Szwedów, wieszczym jakby duchem natchniony, odpowiedział: "Któż może o tem wiedzieć; fortuna niutabilis, Deus admirabilis" (pomyślność się zmienia, a Bóg mocnem czynić cuda). Zmarszczył się na to król szwedzki i snąć go coś tknęło w duszy jakby przeczucie niepewnego jego losu, gdyż kapelusz, w którym dotąd bez względu na świętość miejsca chodził, zdjął z głowy i już nie chcąc dalej oglądać katedry, wyszedł nagle, jakby czemś przygnębiony z kościoła. Kordecki patrzył na to wszystko i słyszał; - co czuł wtedy, co myślał, jakie na niego wywarło to wszystko wrażenie? Kate-dra, w której cała Polski przeszłość zespoliła się z duchem religijnym, groby królów i znakomitych Polaków, pamięć odbytych tu koronacji - przejąć musiała Kordeckiego do głębi i duszę jego zespolić z dawną wielkością Polski. O jakże gorąco, żałośnie musiał się modlić u grobu św. Stanisława, patrona Polski, jak się musiał za jego przykładem ofiarować na męczeństwo raczej, a nie poddawać Jasnej Góry Szwedom, dla których nic nie było świętego i którzy pomimo zobowiązań, przez samego króla szwedzkiego podpisanych, że nie tkną kościołów - rabowali je, na stajnie obracali, księży mordowali, nawet w klasztorze Bożego Ciała, gdzie stał kwaterą sam król szwedzki. Widział zburzenie kościołów i klasztorów Karmelitańskiego i Dominikańskiego, znieważenie cudownych obrazów, a przeto ze ściśniętem sercem i postanowieniem bronienia się do ostatka powrócił na Jasną Górę. Jak Kordecki szykował się na przyjęcie Millera Pod wpływem Kordeckiego, Paulini po krótkiej naradzie oświadczyli, że będą się bronić, a Wejhard rozgniewany, grożąc klasztorowi zniszczeniem, spalił budynki gospod, i zabrawszy im z folwarków bydło - odszedł. Po odejściu Wrzeszczowica" Kordecki zebrawszy wszystkich, co byli na Jasnej Górze i zachęciwszy ich do wytrwałej nadziei w opiekę pod miejscem świętem Matki Bożej, odprawił solenną Mszę św. i śpiewając suplikacje, odbył uroczystą procesję, z Najśw. Sakramentem wokoło murów. Poczem obejrzał uważnie wały, działa, amunicję i wszystkie zasoby wojenne, każdą rzecz z osobna poświęcił i wyznaczył dla każdego z załogi stanowisko. Zaledwie to skończył, gdy o drugiej godzinie przybyli Szwedzi pod dowództwem Burharda Millera w liczbie 9 tysięcy z 19 oblężniczemi działami (przy nich także były dwa pułki polskie pod dowództwem Jana Zbrożka i Seweryna Kalinowskiego), pułkownik Sadowski i książę Heski Miller wezwał klasztor do niezwłocznego poddania się, grożąc w przeciwnym razie, że zburzy kościół, klasztor i wszystkich każe wymordować bez miłosierdzia. Gdy jednak razem z tym wezwaniem Szwedzi za-jąwszy wieś Częstochówkę, folwarki zaczęli rabować i w obronie stawiającego się gumiennego zabili, nie zdało się innym sposobem na wezwanie Szwedom odpowiadać, jak celnemi wystrzałami z dział. Nie spodziewał się Miller takiej odwagi po mnichach, więc pod wieczór przysłał na Jasną Górę z oddziału Zbrożka dwóch poruczników Gołyńskiego i Paprockiego, wzywając, aby przestano strzelać z wałów, bo chce z klasztorem w spokoju się porozumieć i ułożyć, Kordecki jednak odpowiedział, że każe zaprzestać strzelania tylko wtedy, gdy Szwedzi odejdą skąd przyszli. Widząc nadto ,że folwarki klasztorne mogą być dla Szwedów dogodnemi kryjówkami, za nadejściem nocy spalił je wyrzuconymi z twierdzy granatami, przyczem Szwedzi, co się tam już umieścili, znaczne ponieśli straty w ludziach i w złożonych tam zapasach wojennych. Miller, uważając z energicznego działania Kordeckiego, że układami nie zdobędzie klasztoru, za nadejściem dnia ze wszystkich, ile miał dział uderzył na klasztor, kierując głównie je na dach klasztorny, myśląc, że gontami pokryty łatwiej się zapali. Kordecki odpowiedział mu wzajemnie i celnemi pociskami zapalił w Częstochówce gospodę słomą pokrytą i napełnioną sianem, skąd ukryci Szwedzi mocno strzelali. Wszczęty pożar ogarnął sąsiednie domy, gdzie zginęło mnóstwo Szwedów, bo na domiar nieszczęścia, własne ich strzelby, płomieniem ogarnięte, razić ich poczęły, a gdy wybiegali z zabudowań na otwarte miejsca, znowu na strzały z fortecy wystawieni, haniebnie ginęli. Smutno powiedzieć, że pomiędzy zabitymi znajdował się żołnierz polski, jakiś szlachcic, który zupełnie na stronę Szwedów przeszedłszy, ciesząc się nadzieją przyszłego łupu, zachęcał drugich do szturmu, a gdy mu niektórzy bezbożność wyrzucali, zuchwale odpowiedział: "dlaczegóżby nam świętych rzeczy grabić nie było wolno, kiedy Szwedom służymy!" Sprawiedliwość Boska położyła koniec haniebnemu życiu i haniebnej nauce bluźniercy, bo kiedy uwijał się na koniu ochoczo, kulą z muszkietu w głowę ugodzony, wkrótce ducha wyzionął. Nie tak byli usposobieni i uporczywymi w grzechu swym, owi dwaj porucznicy, wysłani po pierwszym wystrzale z twierdzy przez Millera: uroczyście bowiem zaręczali, że oblężeni niczego od nich i towarzyszów ich obawiać się nie powinni, bo chociaż na stronę Szwedów przejść musieli, nie wyrzekli się przecież głębokiej czci dla miejsca świętego. Ale i ci nie mniejszą hańbę ściągnęli, służąc w obozie nieprzyjacielskim dla tern boleśniejszego ucisku własnych współziomków'. Do rzędu takich ludzi należał też wysłany zaraz przez Millera po spaleniu Częstochówki na Jasną Górę Seweryn Kalinowski, starosta Bracławski i pułkownik, który namawiał przeora i zakonników, żeby zaniechawszy działań nieprzyjacielskich, poddali się pod opiekę króla szwedzkiego. Kordecki chociaż niczem niezachwiany w postanowieniu, żeby jednak względem przyzwoitości nie uchybić, dał odpowiedź, że nazajutrz rano umyślnie posłów do Millera wyprawi dla układów. Pierwsze zawieszenie broni Gdy stanęli przed wodzem Szwedów dwaj Paulini, przez przeora wysłani, którzy oświadczyli wielkie zdziwienie, że gdy król szwedzki publicznym edyktem po całej Polsce ogłoszonym, w Kazimierzu pod Krakowem 30 września r. 1655 wydanym zawirował bezpieczeństwo kościołów i klasztorów, tymczasem mimo takich zapewnień, to jedno miejsce święte bez winy jego stróżów nagłej ulega napaści, wielce się oburzył na takie zuchwałe zdaniem jego wymagania zakonników, żeby on, wykonywacz woli królewskiej, miał się usprawiedliwiać przed nimi z poleceń sobie danych. Za przełożeniem jednak, z wielką skromnością przez wysłanych ojców, że nie zuchwalstwo, ale zwykła ostrożność w czasie tak niespokojnym, spowodowała klasztor do opierania się jemu-ułagodził się jenerał i odprawiwszy posłańców przystał na zawieszenie broni przez noc całą do ostatecznego porozumienia się. - O samym zachodzie słońca przybył do klasztoru niejaki Kukli-nowski, dowódca chorągwi polskiej Szwedom służącej, i złożył Kordeckiemu autentyczny rozkaz Karola Gustawa po niemiecku pisany i pieczęcią opatrzony, dany jenerałowi Millerowi, aby zamki Bolesławice, Wieluń, Krzepice i Częstochowę załogami swymi osadzał. Szwedzi zaś z zawieszenia broni i ciemności nocnych korzystając, przykopy do oblężenia usypali. Kordecki ze swej strony, że następny dzień był niedzielny 21 listopada (i pamiątce Ofiarowania N. Maryi Panny poświęcony), zaczął go od nabożeństwa, odłożywszy na potym odpowiedź nieprzyjacielowi, na którą on niecierpliwie oczekiwał. Po solennej zatym Mszy przed obrazem Bogarodzicy, odbył z największą uroczystością między murami fortecy procesję z Najśw. Sakramentem, ażeby jak sam powiada (Nowa Gigantomachia p. 37) arkę Bożą okazując, przeraził Filistynów. Poczym dopiero koło południa taki list do Millera napisał: "Jaśnie Wielmożny i najzacniejszy Panie, racz wiedzieć, że nie naszym powołaniem królów wybierać, ale wybranych przez Rzeczpospolitą szanować, na którego zaś wybór padnie temu i my sami ze wszystkimi się poddajemy, i to miejsce święte, które dotąd u wszystkich mocarzy w największej czci zostawało w opiekę polecamy, nie orężem zmuszeni, bo nie nam przystało opierać się woli monarchów, ale pokorą zakonną do tego nakłonieni. Oglądaliśmy postanowienie Jego Królewskiej Mości; a ponieważ dostateczną straż mamy, żeby od wszelkiej zuchwałej napaści to miejsce święte ochronić, klasztor zaś nasz razem z kościołem od najdawniejszych czasów nosi nazwę Jasnej Góry, a miasteczko Częstochowa zupełnie od nas nie zależy; stąd wielką znajdujemy wątpliwość, ażeby się rozkaz królewski do nas miał stosować. Usilnie zatym prosimy Jaśnie Wielmożnego Pana, ażebyś zgromadzenie nasze i kościół" Bogu i Najświętszej Jego Matce poświęcony, gdzie wiecznie trwa cześć Jego i gdzie co-dzień błagamy Majestat Boży o pomyślność Naj. Króla w pokoju zostawać raczył. My zaś niegodni Bogomódlcy pobożność JW. Pana wysoka sławiąc, w łaskę najpilniej się zalecamy. Dan na Jasnej Górze 21 listopada, roku Zbawienia 1655. Pierwszy szturm Szwedów do Jasnej Góry po zawieszeniu broni Poznawczy z listu Kordeckiego o postanowieniu nieodzownym oblężonych bronienia powierzonego ich straży miejsca, a, nie chcąc być łudzonym podobnymi umowami, dowódca szwedzki nakazał tegoż samego dnia rozpocząć ogień do twierdzy. Pięć szańców na przeciw niej było usypanych przez nieprzyjaciela w różnych miejscach. Pierwszy się. wznosił najbliżej klasztoru, drugi tuż za nim od wsi Częstochówki czterema działami najeżony; trzeci większy od wszystkich innych obok dwóch -pierwszych rozciągał się od północnej strony twierdzy. Czwarty zachodnim wałom zagrażał, piąty zaś od południa wymierzony był na burze- nie kościoła i przyległych mu budowli. (Kobierzycki. Obsidio Clar. Mont. p. 65). Z trzech takich baterii od północy i południa zagrzmiały działa szwedzkie, a grad kul i granatów z dział i moździerzy sypał .się bez ustanku na mury i dachy klasztoru i kościoła, pokrywając jakby jedną ognistą łuną całą ich przestrzeń górną. Kordecki postanowiwszy pierwszą gwałtowność wystrzałów7 spokojnie wytrzymać, pókiby dym gęsty zakrywający nieprzyjaciół nie przeszedł, porozstawiał na poddaszach ludzi przeznaczonych do gaszenia ognia, a wszystkim zbrojnym poza wałami stać na swoich miejscach rozkazał. Tymczasem muzyka zakonna, zebrana pod wierzchołkiem wieży z polecenia przeora dźwiękami pobożnych hymnów ku czci N. Maryi Panny oblężonym dodawała ducha, przypominając oble-gającym świętość miejsca, rezygnację jego obrońców, a ich samych świętokradzką zuchwałość. Dopiero tym nadzwyczajnie odbijającym od wrzawy wojennej odgłosem zagrzani żołnierze i zakon-nicy Jasnej Góry, zaczęli gęstymi z dział swoich i rusznic pociskami odpowiadać Szwedom do szańców ich i pojedynczo zbliżających się ranić. Tymczasem niezręczność artylerii nieprzyjacielskiej, a raczej Opatrzność Boska czuwająca nad uciśnionymi, którzy rozumu i woli danej sobie godnie umieją używać, sprawiła to, że kule i granaty szwedzkie jedne albo nie doleciawszy celu odbijały się o mury i ziemie, albo górą przenosząc do przeciwległych szańców nieprzyjacielskich upadały; inne zaś które przypadkiem dachów dosięgły, straciwszy pęd od pilnujących gaszone i spychane były. Współcześni opisujący owo pamiętne oblężenie, świadczą, że ogniste kule rzucane zapalczywie przez Szwedów, jakby szanując świątynię, Maryi, jedne pękały pod ścianami kościoła, drugie przelatywały szczyty kościelne, iskrząc się na powietrzu i do obozu nieprzyjacielskiego zanosiły napowrót zgubne swoje płomienie. (Kordecki Gigantom, str. 41. Kobierzycki p. 66. Kochowski Climacter II p. 73). Zdaje się, że w tych strasznych chwilach żaden cios, żadne niebezpieczeństwo nikogo dosięgnąć nie mogło, który tylko szczerze i ufnym sercem oddawał się opiece Bogarodzicy. Opowiadają, że jedna kula ognista upadłszy w nocy u boku leżącego dziecięcia, zgasła nie obraziwszy go w niczym. Kordecki o każdym wydarzeniu uprzedzony, zaraz je do wiadomości wszystkim podawał w tym celu żeby każdy z oblężonych, poznając w tej nadzwyczajnej obronie Jasnej Góry widoczny cud Boży coraz silniejszego ducha i większych sił do dalszej walki nabierał. Rozdrażniony Miller oporem zakonników, a nadewszystko odgłosy muzyki pobożnej na wieży biorąc na umyślne szyderstwo z siebie, postanowił spalić klasztor i kościół, żeby tym sposobem przymusić ich do opuszczenia tego miejsca. Dlatego więc nie przestając na pierwszym nieskutecznym ataku, w nocy i przez następne dwa dni bez ustanku wielki ogień z dział i strzelby puszczał na twierdzę, a razem pod osłoną ciemności coraz to nowymi przekopami Jasną Górę otaczał. Lecz niektórzy z oblężonych dostrzegli, że Szwedzi zaufani w siłach własnych i nie lękając się żadnej napaści od szczupłej garstki oblężonych, w zupełnym bez-pieczeństwie, a nawet w nieostrożności w szańcach swych przebywali. Uradzono więc zrobić wycieczkę, do której przeznaczony na dowódcę odważny Piotr Czarniecki, wziąwszy sześćdziesiąt ludzi wyszedł z nimi o północy w największej cichości przez tajny otwór w murach, zawalony kamieniami. Pierwsze czaty nieprzyjaciół zręcznie ominąwszy i połowę swoich zostawiwszy pod samą baterią nieprzyjacielską, z resztą ludzi wpada nagłe z tyłu do niej i rzeź wielką między Szwedami sprawuje. Poległ naprzód od szabli Czarnieckiego podpułkownik De Fossis, znakomity artylerzysta dowódca baterii, przyjaciel i towarzysz Wrzeszczowica, zastrzelony kiedy kładł się do snu, a hrabia Hern, komendant Krzepicki, kosą przez piersi cięty, umarł w miesiąc potym. Zresztą wszyscy wystrzelani lub wycięci; niektórzy tylko uchodząc z pogromu, roznoszą popłoch powszechny. Miller każe dać znak trąbom i kotłom, a na ten znak rzucają się Szwedzi cło broni, grzmią działa i rozpalone kule oświetlają plac niespodziewanej klęski. Tymczasem dzielny Czarniecki zagwoździwszy dwa działa i nabrawszy łupów, ze stratą tylko jednego ze swoich Janusza Węgrzyna, który przez omyłkę wzięty za szpiega, z twierdzy od kuli swoich towarzyszy zginął, wraca z tryumfem do klasztoru. Miller usiłował podburzyć załogę przeciw przeorowi, a Kordecki zniweczył jego zamiary Niepowodzenie skłoniło Millera, że natychmiast wysłał do Krakowa żądając od Wittenberga, dowódcy szwedzkiego, posiłków w piechocie, a nade wszystko dział wielkich do rozbijania murów. Nazajutrz jednak oblegający Szwedzi zachowali się spokojnie: ale przed południem zjawił się przed bramą jakiś szlachcic, żądając gościnności. Wpuszczony do klasztoru, w rozmowie z ojcami zdawał się być poważnym i doświadczonym człowiekiem. Zrazu ubolewał nad smutnym położeniem Rzeczypospolitej, potym wyliczał zajęte województwa, opanowane miasta; zamki, a co gorsza wojska dobrowolnie poddające się Szwedom, malował na koniec nieszczęsny stan kraju opuszczonego przez, własnego króla, bez żadnej z nikąd pomocy. Dotąd we wszystkich znalazł współczucie i potwierdzenie u zakonników. Ale ciągnąc dalej rozmowę, zastanowił się nagle, pytając się obecnych, czy podobna żeby wśród takiego upadku sprawy Jana Kazimierza, jeden klasztor nędznym wałem otoczony,, mógł się oprzeć zwycięskiej przewadze Karola Gustawa! "Nie ma on zamiaru, rzekł otwarcie, znosić kościołów, ani was uciemiężać, lub miejsce to niszczyć, chyba że sami go swoim uporem do tego zmusicie, ale chce od was uległości i posłuszeństwa. Poddajcie się Millerowi, a będziecie spokojni!" Z nachmurzonym czołem słuchali tej mowy zakonnicy, Kordecki poznał co za gość był ów człowiek, ale nie chcąc się odkrywać z myślami swymi, zbył go obietnicą, że jutro mu na to odpowie. Tymczasem Miller nie doczekawszy się powrotu swego posłańca, zaczął gęstymi z dział wystrzałami pod wieczór Jasną Górę napastować, na co oblężeni nie mniej odpowiadali, tak że ów powracający szlachcic wśród gradu kul musiał przechodzić nazad do obozu szwedzkiego. (Nieszporkiewicz w książce Odrobiny stołu królewskiego na str. 427 tak dobitnie tłumaczy opis tego poselstwa, znajdującego się w Gigantomachii Kordeckiego: na takie słowa marszcząc się ojcowie, odłożyli do jutra respons i tak go zbyli). Nic nie sprawiwszy na pozór bo zamiast odpowiedzi Millerowi przyniósł mocniejsze przekonanie o stałości oblężonych: złe jednak myśli potrafił wśród słabszych umysłów zasiać niegodny ten zbieg od sprawy ojczystej. Czy skutkiem jego zręcznych przełożeń, czy też przez inne niedostrzeżone w ciągu jego bytności zabiegi, niektórzy z załogi klasztornej zaczęli układać potajemnie jakby się poddać Szwedowi. Ale ostrzeżony o zdradzie Kordecki, dzielną i skorą radą natychmiast zniweczył niecne zamysły bojaźliwych. Najprzód więc uczyniwszy przegląd wszystkich zbrojnych, żarliwymi słowy obudził ich męstwo na nowo, żołd miesięczny dla wojskowych podwoił i wszystkim na nowo przysiąc rozkazał, że do ostatniego tchu życia klasztoru i świątyń jego bronić będą. Potym porucznika podejrzanego o złe zamiary ze służby ze wspólnikami wyłączył i wydalił z twierdzy. Nie przestając na tym niepospolity ten mąż z zakonnika wódz przezorny zbiera do wspólnej rady szlachtę i zakonników i tam zasięgnąwszy zdania nowy i silniejszy porządek zaprowadził we wszystkim. Podeszli w wieku ojcowie przeznaczeni byli do chóru, stanowiąc jakby najgłówniejszą linię bojową, bo duchowną i broń swoją od Boga trzymającą. Piechota rozstawiona na wałach dla ciągłego czuwania, a do obrony każdej warowni przeznaczony jeden ze szlachty ze swoją rodziną, dwóch bieglejszych artylerzystów i dziesięciu zdolnych do broni zakonników, nad którymi wszędzie po jednym doświadczeńszym z rycerstwa i starszym zakonniku, dowódcami uczyniono'. Takimi byli na północno-wschodnim bastjonie Zygmunt Moszyński i O. Hilary Sławo-szewski, a na północno - zachodnim Mikołaj Krzysztoporski i O. Ignacy Mielecki, od południa zaś na wschodnim bastjonie Piotr Czarniecki i O. Adam Stypulski, w zachodnim Jan Skorzewski i O. Daniel Rychtalski. Prócz tego zasłużeni w zakonie kapłani O. Marceli Dobrosz i O. Zacharjasz Małachowski, wyznaczeni na dowódców przedniej straży; dwaj zaś inni Ojcowie obowiązani byli z ludem wolnym strzec dachów od ognia. Dozór ogólny nad armatą oraz wszelką bronią i amunicją powierzony został O. Piotrowi Lasocie, który także powinien był podczas ciemnych nocy ogniste puszczać kule z armat dla rozświecenia okolic wałów, żeby pod nie nieprzyjaciel w cichości się nie zakradał. Jemu też polecono na wierzchołku wieży w najwyższym miejscu utrzymywać od czasu do czasu gorejące głownie na znak mogącej nadejść odsieczy, że się jeszcze twierdza nie poddała nieprzyjacielowi. Ogólne dowództwo nad całym tym szykiem wojennym Jasnej Góry i baczność gdzie i komu posiłek w razie napaści miał być dany powierzył Kordecki Stefanowi Zamojskiemu i O. Ludwikowi Czarnieckiemu, sani zaś jak duch opiekuńczy i ożywiający wszystkich z woli Opatrzności i pod opieką błogosławionej Patronki miejsca zachował dla siebie najwyższy kierunek tej pamiętnej obrony, której był główną sprężyną od samego początku. Podaliśmy tu pamięci potomnych imiona rycerstwa ziemi Sieradzkiej i tych czci godnych kapłanów, którzy będąc przeznaczeni do odprawiania ofiary Chrystusa na ołtarzu Maryi, gotowi byli ofiarą życia ocalić przybytek Jej święty i razem całemu krajowi otuchę przynieść. Tak wszystko co wypadło do wytrzymania dalszej napaści urządziwszy, osądził Kordecki za rzecz konieczną dla rozpoznania sił i zamiarów nieprzyjacielskich oraz doczekania się tymczasem jakiejkolwiek pomocy odwlec nowe szturmowania wyjednaniem tym lub innym sposobem zawieszenia broni. Jakoż nastręczyła mu się do tego pewna sposobność. Gdy bowiem przybył znowu po odpowiedź ów szlachcic niedawno wysłany przez Millera do namawiania zakonników do poddania twierdzy, przeor udając ze się nakłania do ugody, wyprawił z nim razem dwóch Paulinów, Sebastjana Stawickiego i Marcelego Dobrosza, którzy stanąwszy przed Millerem oświadczyli w imieniu przeora Kordeckiego chęć układania się o zakończenie działań nieprzyjacielskich pod murami Jasnej Góry. Wódz szwedzki przy-jąwszy uprzejmie to ich przedstawienie, na znak radości swej posłał dla księży do klasztoru sześć wielkich ryb i takie warunki podał do rozwagi delegowanym: 1) Klasztor Jasnogórski poddaje się pod opiekę króla szwedzkiego, wyrzekając się wszelkich stosunków z królem Janem Kazimierzem; 2) Jenerał naczelny wódz szwedzki Miller, zapewnia bezpieczeństwo wszystkim mieszkańcom klasztoru i całość ich własności, jak również naczyń i sprzętów' kościelnych, niemniej przyrzeka nie przeszkadzać w odbywaniu nabożeństwa, zwykłych procesji i pielgrzymek; 3) Klasztor przyjmuje dla obrony swojej załogę 150 żołnierzy szwedzkich; 4) Utrzymanie jej nie będzie do klasztoru należało, kwatery zaś w nim tylko dla oficerów będą dane. 5) Szlachta i żołnierze wolne mają wyjście do domów; 6) Zamojski, miecznik Sieradzki, będzie miał prawo zostać z rodziną swą na Jasnej Górze, lub jeżeli mu się podoba oddalić do dóbr swych z zupełnym bezpieczeństwem; 7) W sam dzień podpisania umowy brania klasztorna zostanie otworzoną i oddaną szwedzkiej załodze, a sam jenerał z małym oddziałem wejdzie do klasztoru. Wtedy przysłani do Millera Ojcowie rzekli, że tak ważne warunki wymagają narady ze wszystkimi. Zostali przeto odprawieni do klasztoru z obowiązkiem dani a nazajutrz stanowczej odpowiedzi. Zebrali się też istotnie wszyscy dla przeczytania owych punktów, ale zamiast myśli o poddaniu się nieprzyjacielowi, potwierdzili owszem raz zrobione postanowienie wytrwania w obronie świętego miejsca do ostatniego tchu życia. Wszelako Zamojski radził żeby odpowiednich w stopniu zakładników żądano od Szwedów, na co się wszyscy jednomyślnie zgodzili. Wyprawiono więc z rady do obozu szwedzkiego w tym celu najdoświadczeńszych i tęgiego hartu kapłanów, O. Błeszczyńskiego Macieja i O Zachariasza Małachowskiego, którzy mniemaną uprzejmością Millera zniewoleni, udali się cło niego zaraz nie czekając nawet przy-bycia zakładników. Stanąwszy przed nim stosownie do nauki sobie danej oświadczyli, że nie przynoszą żadnej odpowiedzi od prze-łożonych swoich co do szczególnych punktów podanej umowy: to tylko wyznać muszą, że niepodobna im odstąpić króla Jana Kazimierza, dopóki by nowy król prawnie obyczajem dawnym nie został wybrany. Zakonnikom bowiem nie wypada roztrząsać praw królewskich, tylko muszą słuchać tego, którego wybiorą na króla. A jeżeli są tacy w' kraju, co odstąpili prawnego pana, nie wypada Paulinom Jasnej Góry ich naśladować. - Odpowiedź tą poczytując Miller, zawiedziony w swych nadziejach, za urągowisko dla siebie, zapalił się gniewem wielkim i posłów klasztornych zelżywszy najgrubszemi słowami, natychmiast więzić kazał do tego czasu, aż otrzymają od przeora upoważnienia do układów. Nie lękał się szwedzki wódz odwetu bo zakładnika żadnego nie dał, a chociaż jednego był w tym celu posłał, ale że poznano zdradę, bo był on prostym żołnierzem występującym jako oficer, więc go zaraz odprawiono. Bardzo ważnym i potrzebnym zdawało się dla Millera zatrzymanie w swoim obozie obu tych kapłanów, bo przed-sprowadzeniem dział wielkich z Krakowa do szturmu chciał koniecznie dostać się na Jasną Górę. Zapowiedział więc naprzód,, że najmniejszy napad z klasztoru, lub jeden strzał z wałów jego, będzie hasłem ich śmierci i pod taką ochroną zaczął się przysuwać pod mury z działami swymi i szańcami. Dla osłabienia zaś-wiary i moralności oblężonych, kazał swoim podchodzić do bramy i wałów twierdzy, żeby okropnie bluźniąc przeciw świętemu miejscu i zapowiadając pewną śmierć zatrzymanym u niego kapłanom, jeżeli się klasztor nie podda, przerażali umysły jego obrońców. Prócz tych postrachów, inny jeszcze wypadek pomógł Millerowi do zatrwożenia a raczej zasmucenia oblężonych. Wojska Czarnieckiego stosownie do umowy krakowskiej, stały rozłożone w powiecie Siewierskim w zupełnym bezpieczeństwie, pod osłoną zaręczenia samego Gustawa Karola. Tymczasem Miller nie zważając na świętość umowy, zapewne upoważniony nie jednym już przykładem u swoich, potrzebujących pieszego żołnierza do oblężenia, posłał nagle znaczny oddział wojska, gdzie były stanowiska wojska Czarnieckiego i niespodziewanie otoczywszy pułk Jana Kazimierza, razem z dowódcą jego nieostrożnym Wolfem, starostą Dyneburskim zabiera. Zmuszeni przysięgą żołnierze polscy do służenia Szwedom, przybywają pod Częstochowę jako na-rzędzie dla zniszczenia miejsca, które sami czcili i uwielbiali z pokorą. (Kochowski, Climact. II lib. I. p. 75 Historia panów, Jana Kazimierza wyd. Raczyński I, 263). O tym niegodziwym podejściu nieomieszkał wódz szwedzki uwiadomić zaraz Paulinów, jakby o tryumfie jakim przez rotmistrza kwarcianych wojsk Kuklinowskiego, który był upoważniony także cło prowadzenia zaczętych układów. Ten wmawiając ojcom niepodobieństwo utrzymania się przeciw szwedzkiej potędze, kiedy jej zamek krakowski z miastem uległy, dowodząc wreszcie ostatniej zuchwałości chcieć nieumiejętnym mnichom bronić jeden pagórek obmurowany, a raczej kurnik przed tak dzielnymi i wyćwiczonymi hufcami, wystawiał ostatniej nadziei utratę przez połączenie się piechoty Wolfa z wojskami szwedzkiemi. Jakoż ze smutkiem spostrzegli wnet oblężeni, jak z rozkazu Millera cały ten pułk pod ośmiu chorągwiami przeciągnął pod murami klasztoru. Ale to bolesne widowisko, zamiast przerażenia ich i osłabienia chęci do obrony świętego miejsca, utwierdziło ich owszem w przekonaniu, że do nich należy raczej umrzeć za wiarę i króla, niż ustąpić z hańbą przewrotnemu nieprzyjacielowi. Prócz tego troskliwość ich o zdrowie zatrzymanych braci stała się owszem pobudką do wcale innego, jak mniemał nieprzyjaciel, postępowania. Zaczął więc O. Kordecki domagać się przez codzienne listy u Millera, żeby posłani przez niego księża zostali uwolnieni, i że on nie myśli odbiegać od słusznych i zgodnych z ich honorem warunków ostateczne ugody i od wstrzymania zaczętej walki. Listy te chociaż pokorą zakonną tchnące, zawsze jednak przypominały wodzowi szwedzkiemu zdradliwe jego postępowanie i gwałcenie prawa narodów, a kończyły się na tern, że zwierzchność klasztorna póty nie będzie mogła wejść w żadne układy, póki jej delegowani nie zostaną uwolnieni. Nalegany ustawicznem pisaniem przeora Miller, a bardziej jeszcze ucieszony uczynioną mu nadzieją układów, kazał wreszcie po kilku dniach uwięzienia, przywołać zatrzymanych kapłanów i obowiązawszy jednego z nich przysięgą, że powróci do obozu, a w razie przeciwnym zagroziwszy śmiercią pozostałego, wysłał go do klasztoru, ażeby jeszcze raz nakłaniać oblężonych do poddania się. Ale niedługo tani bawił posłany, bo postanowienie zakonników było niezłomne, a odpowiedź stanowcza: że zwłoki w układach sami Miller jest przyczyną, trzymając w niewoli parlamentarzystów wbrew prawu narodów i że zakonnicy bronić muszą praw i całości klasztoru, umrzeć zaś gotowi są oddawszy raz życie swoje Bogu w ręce przełożonych. (Nowa Gigant, p. 70). Niezrażony wódz szwedzki tą odpowiedzią, posyła znów drugiego z uwięzionych księży pod temiż samemi warunkami go wypuściwszy, lecz i ten jednakową mu natychmiast odpowiedź przynosi. Nie mógł już ścierpieć tego Miller. Rozgniewany w zapalczywości postanawia użyciem ostatecznych środków przerazić oblężonych. Zwiastuje więc obu zakonnikom, których miał w ręku, żeby się gotowali na śmierć, gdyż jutro powieszeni zostaną. Mężnym umysłem przyjęli ten wyrok okrutnego Szweda świętobliwi kapłani, a zadziwiająca ich odwaga zjednała im u-wielbienie samych nawet nieprzyjaciół. "Pocóż do jutra śmierć naszą macie odkładać I rzekli obydwaj, wszak jednaką .tak dziś jak jutro staniemy się ofiarą dla Boga, króla i kraju''. Obsidio Clari Montis p. 98). Dłużej zamierzywszy dręczyć takiemi sposobami oblężonych, odłożył znów Miller egzekucję do późniejszego czasu, a zarazem zaczął się okazywać łagodniejszym dla uwięzionych, aż na koniec jednego dnia kazał obu wezwać do stołu swego. Lecz oni i tu pomni na godność swego charakteru odmówili wezwania, powiadając, że nie zgadza się z dostojnością takiego wodza, aby u jednego stołu zasiadali więźniowie na szubienicę skazani" (Nowa Gigant, p. 71). Wszystko to nader niemiłe wrażenie zrobiło na umyśle Millera, który się nigdy nie spodziewał takiej wytrwałości po zakonnikach, niemających żadnego doświadczenia w sztuce wojennej. Stanęło jednak w ciągu tych wypadków z obu stron zawieszenie broni; dla spokojnego umawiania się o poddaniu się Jasnej Góry. Lecz i tu nie chciano zachować dobrej wiary, bo Szwedzi pokryjomu pod osłoną nocnych ciemności pomimo wyraźnego warunku ze strony oblężonych, zuchwale przybliżyli się do murów, sypiąc szańce i coraz więcej ku wałom się podkopując. Dostrzegłszy to wcześnie obrońcy klasztoru, żeby zdradę ukarać mocni prawem odwetu, nagłym i gęstym z dział i ręcznej broni wystrzałem, odparli zuchwałych i wiele szkody i strachu oblegających nabawili. Utaił gniew swój Miller dla takiego wypadku i owszem zakazawszy nadal swoim podczas zawieszenia broni naruszać jego warunki, posłał znowu do przeora, nalegając, żeby nie zwlekał poddania twierdzy, gdyż nadzieja odsieczy zupełnie zginęła, a póki działa murowe nie przyjdą z Krakowa, póty czas jest pozyskać korzystne warunki. Odpowiedziano mu stanowczo przez zgromadzenie zakonne, że niepodobna w żadne wdawać się warunki, gdzie nie ma wiary i że ojcowie widząc braci swych bezprawnie zatrzymanych, sądzą, że im także nie dotrzymano by słowa. Poznawszy z tego Muller, że uwięzienie tych dwóch księży na nic mu się nie przyda, owszem jest przeszkodą do ułożenia się z klasztorem, zgodził się wreszcie na ich uwolnienie i wyprawił ich do klasztoru. Nie chcąc dalej prowadzić dalej szczęścia orężem zdobycia Jasnej Góry, wódz szwedzki zanim wielkie armaty będą przysłane z Krakowa, postanowił ciągłymi poselstwami nakłaniać oblężonych do poddania się. Lecz gdy z kolei wszystkie groźby i dowodzenia, Zamojski jako wojenny dowódca twierdzy zaczął odpierać ze swej stroiły dowodami i przyczynami pewnymi, zdało się Millerowi odtąd, że cała wina uporu zakonników pochodzi z niego. Przysłany z obozu szwedzkiego Seweryn Kaliński, starosta Bracławski i pułkownik jazdy, ostrymi słowy wyrzucił to Zamojskiemu? Cóż to? mówił, panie Zamojski, mniemacie, że tu sejmiki się odbywają, i że gadaniną i wyszukanymi dowodami możecie się oprzeć rozkazowi króla szwedzkiego? Wszak i my przecie dbamy o całość i pomyślność naszego kraju, ale roztropniej je pokładamy w łasce i opiece jego! Przestań waszmość dawać zgubne rady ojcom i narażać życie ich na tak wielkie niebezpieczeństwa. Czy będziesz mógł potym wynagrodzić ze swej szkatuły klasztorowi i obywatelstwu wszystkie szkody, które wojsko obozujące na kilka mil koło Częstochowy wyrządzić im musi! Czy możesz własnymi siłami wstrzymać natarczywość wszystkich sił szwedzkich! - A co większa, czy możesz wziąć na swoje sumienie krew tylu zakonników, której zapewne zajadłość zniecierpliwionego żołnierza oszczędzać nie będzie, jak przyjdzie do ostateczności! - Krótko, ale z godnością przyzwoitą nie rozjątrzać nieprzyjaciela, zgodzono zgodzono się prosić Millera,' aby dozwolił zgromadzeniu wysłać dwie osoby do samego Gustawa Karola dla wyjednania sankcji przyszłej ugody. Nie chciał się zgodzić na to Miller i wkrótce przysłał Kordeckiemu list, pisany do oblężeńców z Krakowa 21 listopada 1655 r. przez Afryda Wittemberga, głównego dowódcę szwedzkiego w tych stronach, który surowo upominając cały konwent, żeby nie zwłóczył poddania się pod opiekę króla Karola, groził w przeciwnym razie surową i na przykład innym służyć mogącą karą. O. Kordecki zwlekał z odpowiedzią dla zyskania czasu, lecz przyciśniony ustawicznymi poselstwy i naleganiem Millera dał mu wreszcie energiczną odpowiedź ostateczną, że nigdy i w żadnym przypadku klasztor Jasnogórski nie może się zgodzić na przyjęcie załogi dyssydenckiej, ani narażać miejsca świętego na bluźnierstwa innowierców. (Nowa Gigantom, p. 79). Rozjątrzony Szwed tak dotkliwym dla niego oświadczeniem Paulinów, pogroził znowu, że już bez żadnego względu kościół i klasztor w popiół zamieni i chcąc okazać, że grozi nie na próżno, natychmiast silny ogień ze wszystkich armat jakie miał w obozie, chociaż wielkie armaty nie przybyły jeszcze, przypuścił do twierdzy. Pierwszego dnia tej napaści zakonnicy i załoga klasztorna poprzestali na chronieniu dachów i murów od pożaru, nie odpowiadając na strzały szwedzkie, zwłaszcza, że te jak i przedtym za Opatrznością Boską, nic im nie szkodziły. Ale nazajutrz, gdy nieprzyjaciel tym milczeniem ośmielony, z większym jeszcze natężeniem strzelanie ponawiał: oblężeni tak dzielny ogień z armat wałowych i ręcznej strzelby sypać zaczęli, że Miller wielką stratę w zabitych oficerach, którzy się zuchwale do wałów przysuwali poniósłszy, musiał zaniechać dalszej napaści i cierpliwie oczekiwać na wielkie armaty oblężnicze i posiłki z Krakowa.